Biegłem między budynkami Empire City. Szybko robi się ciemno, a droga przede mną była jeszcze długa. Niby oddałem tym ludziom jedzenie i byłem strażnikiem, ale oni mnie nienawidzili. Bolało mnie to. To nie była moja wina, że dostałem tą cholerną paczkę. Adrenalina pulsowała mi w żyłach. Czułem jak prąd przechodzi przez zakamarki mojego ciała. Myślałem intensywnie o Zeke'u i moście. Nagle poczułem silną moc, jakby ktoś kopnął mnie z całej siły w plecy. Upadłem na ziemię. Powoli podniosłem głowę. To... to nie możliwe... Znalazłem się przed postem. Drogę, którą miałem do przebycia wcześniej miała grubo ponad 8 kilometrów. Wstałem i otrzepałem już i tak brudne spodnie. Powolnym krokiem kierowałem się chodnikiem, wzrokiem szukając Zeke'a. Jednak to on znalazł mnie. Podbiegł do mnie i mi się przyjrzał.
- Szybki jesteś.
- Nie gadajmy o tym teraz . Lepiej mów co wymyśliłeś.
- Most Stampton to najszybsza droga z miasta. Oczywiście, jeśli uda ci się ominąć tych drabów z pałkami.
- Tak czy siak wynosimy się stąd. Za mną.
Skierowałem głowę na most i wymieniliśmy z Zeke'm porozumiewawcze spojrzenia. Zacząłem biec w kierunku mostu, który był ogrodzony autami i pilnowany przez policjantów. Jeden z nich do nas przemówił.
- Znajdujecie się na terenie zastrzeżonym. Może zostać użyta wobec was śmiercionośna siła. Wracajcie do domów. Zostaniecie poinformowani, gdy skończy się kwarantanna.
Bez wahania ruszyłem na przód. Stanąłem obok grupy ludzi którzy protestowali przeciwko nim.
Jeśli chcemy się stąd wydostać, musimy ominąć tych gliniarzy. Na pewno wywołam zamieszki, jeśli usmażę paru strażników strzelając do nich z tłumu. Dzięki temu Zeke i ja będziemy bezpieczni... Oczywiście wielu ludzi dostanie przez to niezły wycisk... Postanowiłem, że nie będę zabijać ludzi. Niewinnych ludzi. Ominąłem grupę i stanąłem twarzą w twarz z gliną. Wpatrywaliśmy się w siebie przez moment. Wyciągnąłem ku niemu jarzącą się dłoń. Inni jak gdyby nie widzieli, że tam stoję. Cały czas przyglądałem się mężczyźnie i uderzyłem go z pięści w twarz. Wtedy jak na zawołanie reszta glin rzuciła się na mnie. Waliłem w nich piorunami, a po chwili mogłem zobaczyć ich, zwijających się z bólu lub martwych. Tłum ludzi zdążył już uciec. Rozejrzałem się. Nie było już nikogo oprócz mnie, Zeke'a i kilkoro przechodniów. Podszedłem do bramy. Po lewej stronie był generator z czerwonym guzikiem. Naładowałem go energią a blacha poszła w górę. Wraz z przyjacielem pobiegliśmy dalej.
- Udław się ołowiem!
W pierwszej chwili nie wiedziałem o co chodzi Zeke'owi ale gdy podniosłem wyżej głowę, zobaczyłem masę policjantów! Zeke strzelał do glin tym swoim pistolecikiem. Popatrzyłem na niego z politowaniem i zacząłem z nimi walczyć. Gdy zabiłem już paru typków podbiegłem do kontenera, który jak inne zagradzali drogę ucieczki. Skoczyłem i złapałem się za brzeg metalowego pudła. Uniosłem odrobinę nogi i rozejrzałem się. Jeszcze więcej glin! Puściłem się prawą ręką i zacząłem strzelać piorunami w drabów. Padali jak muchy. Dumny z siebie zeskoczyłem i begiem kierowałem się ku kolejnej bramie. Znów naładowałem energią generator i z resztą uciekających ludzi oraz z Zeke'm biegliśmy ku wolności. Ręką dałem im znak by się zatrzymali. Znowu wskoczyłem na kontener gdy usłyszałem głos Zeka.
- Hej stary, opuść się z tego kontenera i strzelaj do nich. Będziesz trudniejszym celem.
Nie posłuchałem go i wzrokiem wyszukałem tak dobrze mi znanych osób. Puściłem lewą rękę i strzelałem do funkcjonariuszy. Widziałem jak niektóre osoby chciały mi pomóc.. Ale nie kończyło się to dla nich za dobrze. Znów dobiegł nas głos z megafonu.
- Ten teren jest objęty ścisłą kwarantanną. Wobec wszystkich intruzów będzie stosowana śmiercionośna siła! To ostatnie ostrzeżenie.
Tego nie wytrzymałem. Wpadłem w jakiś trans. Zabijałem każdego kto stanął mi na drodze. Co prawda strzelali do mnie a rany które mi wyrządzali były śmiertelne ale dzięki mocy bardzo szybko się regenerowałem. Zabijałem, zabijałem i zabijałem. Znów usłyszałem ten wkurwiający głos.
- - Ten teren jest objęty ścisłą kwarantanną. Wobec wszystkich intruzów będzie stosowana śmiercionośna siła! To ostatnie ostrzeżenie.
" Powtarzasz się kurwo" pomyślałem sobie. Męczyłem się już walką. Moje oczy znowu zobaczyły bramę i po raz trzeci naładowałem energią generator. Nagle zobaczyłem zdyszanego Zeka.
- Hej stary, idź do stanowiska kwarantanny! W ten sposób można się stąd wydostać!
Brama rozsunęła się i ludzie zaczęli biec. Ja tylko postawiłem na ziemi parę kroków...
***
Za bramą była ściana drutu kolczastego i karabinów maszynowych. Zeke wyrwał do przodu - rozbił bramę jednostki dekontaminacyjnej, potem pognał do portu. Federalni zaczęli do wszystkich strzelać, a ja ruszyłem... nie sądziłem, że mogę być tak szybki. Zawołano mnie po imieniu. Agentka FBI, Moya, widziała mnie na filmie z epicentrum i zjawiła się tu, żeby czekać, domyślając się, że spróbuję uciec. Powiedziała, że przed wybuchem jej mąż, John miał przeniknąć do Synów Pierworodnych, tajemniczej grupy pracującym nad projektem " Kula Promieni". Urządzenie to miało wysysać energię neuro-elektryczną z grupy ludzi i przekazywać ja na jednej osobie. W noc wybuchu straciła kontakt z Johnem - chodź miała tyle powiązań, Moya, zaczęła tracić nadzieję. Ale znalazła mnie, uwierzyła, że może mi zaufać i złożyła mi propozycję... Wrócę do miasta, znajdę Johna i Kulę Promieni, a ona wydostanie mnie poza teren kwarantanny i oczyści moje imię. Ta Kula Promieni to jakaś bzdura, ale może nie powinienem niczego wykluczać, skoro jestem człowiekiem gniazdkiem.
***
Byłem pod mostem. Zadzwonił mój telefon. Nie znałem numeru ale odebrałem.
- Z powodu zamieszek to jest jedyna droga do miasta. Biorąc pod uwagę nasz nowy "układ", pozwoliłam sobie sklonować częstotliwość twojego telefonu. Namierzyłam twój nadajnik GPS i słyszę wszystko co mówisz.
- Bombowo. - Odpowiedziałem Moyi i rozłączyłem się.
Popatrzyłem przed siebie i pokręciłem głową. Zacząłem skakać na rury by jakoś znów się dostać do miasta. Ciekawe co na to wszystko powie Zeke. Ale gdyby nie Moya pewnie siedziałbym w więziennej celi FBI... W połowie drogi, która nie ukrywam jest ciężka, zobaczyłem Żniwiarzy. Westchnąłem tylko zmęczony i zacząłem z całej siły walić w nich piorunami. Gdy z nimi skończyłem znów przystąpiłem do swojej poprzedniej czynności. Gdy tak skakałem myślałem o Trish. Ciekawe co z nią... Moje przemyślenia przerwał telefon. To znowu Moya.
- Harry, spadło ciśnienie wody w głównym przewodzie pod mostem. Co się tam dzieje?
- Żniwiarze rozwalili jakieś rury.
- Ciekawe... Może czegoś się dowiem. Ty martw się o powrót do miasta.
Bez odpowiedzi rozłączyłem się. Znów przeskakiwałem z rury na rurę, tak jak z płatka na płatek... Po drodze spotykałem Żniwiarzy których szybko unicestwiłem. Boże jak ta kobieta mnie wkurwia. Moya znowu zawraca mi dupę.
- Nie zapomnij, kto trzyma cię na smyczy Harry. Znajdź Johna i Kulę Promieni, a wydostanę cię stamtąd bez zbędnych pytań. Ale jeśli mnie wykiwasz albo zrobisz coś głupiego, wrzucę cię do tak głębokiej dziury, że nie będziesz wiedzieć gdzie jest góra. Rozumiemy się?
- Tak, rozumiemy się.
Czy ta kurwa mi grozi?! Jeszcze zobaczymy. Nim się spostrzegłem byłem już na pewnym gruncie. I zobaczyłem nikogo innego jak Zeke! Podbiegł do mnie i zziajany zaczął mówić.
- Harry? Dobrze cię widzieć, stary.
- Nieźle się spisałeś przy bramie, Niszczycielu.
- Cholera, bez problemu przeżyłem upadek. Ale powrót na brzeg, cóż powiedzmy, że nie jestem Michaelem Phelpsem.
- Mało powiedziane. - założyłem ręce.
- Hej, wyluzuj, Piorunochronku. Jak ci się udało przeżyć? Kule świstały dookoła, myślałem, że już po tobie.
- Chodźmy do domu. Opowiem ci po drodze.
" Każdy człowiek może poradzić
sobie z przeciwnościami losu. Żeby
sprawdzić czyjś charakter, trzeba
dać mu władzę." - Abraham Lincoln
- ... i czerpie energię neuroelektryczną.
- Wiedziałem! Wszystko co mówiłem jest prawdą. Rząd współpracuje z tajną organizacją, Kula Promieni... cholera, to wszystko ma sens.
- Spokojnie, zrobisz sobie krzywdę.
- Kula Promieni daje moc każdemu, kto ją kontroluje. Musisz ją tu przynieść.
- Jasne, przyda mi się partner.
- Ach, do diabła z tym. Zeke Jedediah Dunbar jest panem własnego losu.
- Masz na drugie Jedediah?
- Tak, po dziadku. Był silny jak na kogoś jego wzrostu. Uch, nie wiem skąd się wzięło imię Zeke, ale na pewno...
- Musisz się zdrzemnąć i wykąpać. Mam coś do załatwienia.
Odszedłem na inną część dachu, domu, meliny... nie wiem jak to nazwać. Zadzwonił mój telefon. Moya...
- Mam dla ciebie kilka tropów; współrzędne są w twoim telefonie. Zadzwoń, gdy będziesz na miejscu.
Nie siląc się na pożegnanie zeskoczyłem z dachu prowizorycznego domu Zeke. Skakałem po budynkach aż nie znalazłem się na północnej stronie miasta. Gdy byłem już na miejscu zadzwoniłem do kobiety.
- Dobra co teraz?
- Odbieram dziwne zakłócenia z dachu. To niedaleko od ciebie. Muszę poznać ich źródło i cel. - Więc czego mam szukać?
- Nie jestem pewna, chyba jakiegoś nadajnika. Zadzwoń, gdy tam dotrzesz.
Rozłączyłem się i zacząłem szukać tego "nadajnika". Jak on może wyglądać? Skąd mam wiedzieć czy to on? Ja pierdole, ta kobieta mnie wykończy... Postanowiłem wdrapać się na największy w okolicy budynek. Może tam coś będzie. Podczas drogi na górę myślałem o moim dotychczasowym życiu... Jestem. Jeżeli to był nadajnik to wygląda on jak zwykły talerz satelitarny. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Moyi. Po pierwszym sygnale odebrała.
- Znalazłem. Zdaję się, że to przenośny napęd audio podłączony do anteny satelitarnej.
- Sprawdź, czy możesz podsłuchać go telefonem.
Przyłożyłem telefon do anteny. Słychać było kilka głosów na raz.
- To chyba same zakłócenia.
- To zaszyfrowana wiadomość, ale nie mogę jej złamać. Sprawdź, czy w pobliżu nie ma jeszcze jednego nadajnika.
Schowałem telefon do kieszeni i biegiem ruszyłem szukać nadajnika. Mimo, że był w pobliżu chciałem mieć to już z głowy. Gdy wchodziłem po drabinie na kolejny dach, ktoś zaczął we mnie strzelać. To jeden z Żniwiarzy. Szybko unicestwiłem go piorunem i ruszyłem dalej. Dzisiaj było spokojnie. To chyba tylko cisza przed burzą. Jak byłem już na miejscu zaczęli do mnie strzelać jakieś ludzie. Musiałem bronić nadajnik. Chyba komuś bardzo zależy na tym żeby nikt się nie dowiedział o przekazie tej wiadomości... Odbierałem atak ale siła którą ja im dawałem była dwa razy silniejsza. Czym prędzej zadzwoniłem do Moyi i przyłożyłem telefon do talerza.
- Słyszysz? To samo co wcześniej.
- Przepuszczam te sygnały przez program deszyfrujący. Prawie złamałam ten szyfr, ale potrzebna mi jeszcze jedna próbka. Może znajdziesz więcej tych plików.
Wkurwiony chodziłem przez linie elektryczne. Byłem jakiś kilometr nad autostradą. Zajebiście. Z dołu jeszcze ludzie do mnie strzelali. A na dachu wieżowca czekali na mnie Żniwiarze. Nosz kurwa. Wziąłem głęboki oddech. Jak to mówią Y.O.L.O kurwa. Zacząłem piec po linie strzelając piorunami prądu w Żniwiarzy. Nie wiem jak mogłem utrzymać równowagę w takim stresie. Ej, ale jak Żniwiarze pojawili się na dachu?! Boże... oni mnie już chyba bardziej nie zaskoczą. Pierdolone czerwone kapturki. Nie mogli się inaczej ubrać? W ogóle o czym ja myślę?! Zostało tylko dwóch. Zabiłem ich obu jednym piorunem i zacząłem szukać trzeciego nadajnika. Gdy znalazłem antenę zrobiłem to co poprzednio. Czekałem aż Moya się odezwie. Jednak na próżno.
- To ostatni.
- Daj mi chwilę... dobra, powinno wystarczyć. Wrzucam algorytm deszyfrujący na twój telefon. Powinien umożliwić ci wysłuchanie komunikatów.
Chwilę potem dostałem wiadomość. Od razu ją otworzyłem i zacząłem słuchać.
- Nie udało mi się powstrzymać Kesslera od zdetonowania Kuli Promieni. Cholerstwo wysadziło pięć, sześć przecznic, zabijając Bóg wie ile ludzi. Znalazłem Kulę Promieni w leju, obok jakiegoś dzieciaka. Nie wiem, czy był martwy. Nie miałem czasu tego sprawdzić. Spróbuję gdzieś się ukryć. Jeśli ktoś to słyszy, proszę o natychmiastową ewakuację. Musicie mnie stąd wydostać zanim znajdzie mnie Kessler.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytałem.
- Nie mogę w to uwierzyć, to John. Chyba wykorzystuje skrzynki kontaktowe do porozumiewania się z opiekunami.
- Powiedz to po ludzku.
- To znaczy, że jest ich więcej w całym mieście. Musisz znaleźć jak najwięcej z nich; może dowiemy się, gdzie zabrał Kulę Promieni.
- Znajdę Johna i Kulę Promieni i będę wolny, tak?
- Wiem jaką mamy umowę, Harry.
- Tylko się upewniam.
Zeskoczyłem z dachu wieżowca i biegłem gdzie mnie nogi poniosły. I co ja mam teraz robić? Biegłem ulicą i co jakiś czas zbaczałem z drogi. Chciałem trochę odpocząć od tego całego gangu oraz ludzi i wszedłem na dach. Miałem tam niespodziankę w postaci czerwonego kapturka. Zabiłem go nawet nie mrugając okiem. Nie zdążyłem dobrze usiąść na kominie kiedy zadzwonił do mnie telefon. To znowu Moya. Czy ja nie mogę mieć choć chwili spokoju? Już nie pamiętam kiedy się wyspałem. Z ogromną niechęcią odebrałem.
- Harry, właśnie skontaktował się ze mną sanitariusz znajdujący się niedaleko ciebie. Żniwiarze zajęli klinikę. Potrzebuje twojej pomocy.
Ta kurwa i co jeszcze?
- Nie rozwiążę wszystkich problemów świata, Moya.
- Może nie, ale jeśli mu pomożesz, może ci się odwdzięczy.
Westchnąłem i znowu zeskoczyłem z dachu. Nie chciało mi się go szukać dlatego intensywnie pomyślałem o tym człowieku. Zamknąłem oczy z bólu. Po chwili, gdy już mi trochę przeszło, otworzyłem oczy i znalazłem się za jakimś budynkiem. Poszedłem w stronę ulicy i ujrzałem mężczyznę w średnim wieku. Sanitariusz ubrany w czerwony kombinezon gorączkowo się rozglądał. Był roztrzęsiony. Pobiegłem do niego a on od razu zaczął mówić.
- Żniwiarze wciąż napadają na moją klinikę. Możesz się tym zająć?
Czarnoskóry sanitariusz błagał mnie wzrokiem. Skinąłem tylko głową, ominąłem go i już spotkałem się z gangiem. Waląc piorunami jak szalony, myślałem o ludziach, którzy cierpią. Kiedy klinika zostanie otwarta, będą większe szanse na to, że więcej ludzi przeżyje. Kiedy zabiłem wszystkich przejąłem teren. Ten kawałek od kliniki i wybrzeże były moje. Oni nie mają już tu prawa wstępu. Znowu telefon. Odebrałem nie patrząc na wyświetlacz wiedzą że to agentka.
- Sa tu inni potrzebujący pomocy. Pilnuj ich.
Rozłączyłem się. Co ja jestem? Jakiś bodyguard?! Postanowiłem, że poszukam jeszcze nadajników. I tak nie mam co robić a ten cały Kessler mnie zaintrygował. Zadzwoniłem do Moyi by dowiedzieć się więcej. Od razu pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Podobno są tam ludzie, którzy mogą nam pomóc, ale nie mogę ich namierzyć. Jeśli uruchomisz przekaźniki satelitarne, będę mogła ich namierzyć i zaznaczyć ich pozycję na twoim GPS-ie.
Wspinając się na budynek ludzie znów zaczęli do mnie strzelać. Czym prędzej wskoczyłem na dach i ku mojemu szczęściu był tam nadajnik. Ale inny. Miał w sobie pioruny prądu.
- Chyba jest rozwalony.
- Wyssij z niego prąd, to go wyłączy. Gdy to zrobisz musisz zająć się innymi i ponownie wszystkie zsynchronizować.
Wyczerpałem moc z talerza i pobiegłem dalej. Miałem bardzo mało czasu, bo zaledwie kilka sekund na odzyskanie danych a na mojej drodze spotkałem kapturka. Z każdym kolejnym odbiorem było coraz ciężej. Przy ostatniej poczułem już ulgę. Kolejny teren jest mój. Ludzie będą tu bezpieczni. A już niedługo całe Empire City...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
sprawdzić czyjś charakter, trzeba
dać mu władzę." - Abraham Lincoln
- ... i czerpie energię neuroelektryczną.
- Wiedziałem! Wszystko co mówiłem jest prawdą. Rząd współpracuje z tajną organizacją, Kula Promieni... cholera, to wszystko ma sens.
- Spokojnie, zrobisz sobie krzywdę.
- Kula Promieni daje moc każdemu, kto ją kontroluje. Musisz ją tu przynieść.
- Jasne, przyda mi się partner.
- Ach, do diabła z tym. Zeke Jedediah Dunbar jest panem własnego losu.
- Masz na drugie Jedediah?
- Tak, po dziadku. Był silny jak na kogoś jego wzrostu. Uch, nie wiem skąd się wzięło imię Zeke, ale na pewno...
- Musisz się zdrzemnąć i wykąpać. Mam coś do załatwienia.
Odszedłem na inną część dachu, domu, meliny... nie wiem jak to nazwać. Zadzwonił mój telefon. Moya...
- Mam dla ciebie kilka tropów; współrzędne są w twoim telefonie. Zadzwoń, gdy będziesz na miejscu.
Nie siląc się na pożegnanie zeskoczyłem z dachu prowizorycznego domu Zeke. Skakałem po budynkach aż nie znalazłem się na północnej stronie miasta. Gdy byłem już na miejscu zadzwoniłem do kobiety.
- Dobra co teraz?
- Odbieram dziwne zakłócenia z dachu. To niedaleko od ciebie. Muszę poznać ich źródło i cel. - Więc czego mam szukać?
- Nie jestem pewna, chyba jakiegoś nadajnika. Zadzwoń, gdy tam dotrzesz.
Rozłączyłem się i zacząłem szukać tego "nadajnika". Jak on może wyglądać? Skąd mam wiedzieć czy to on? Ja pierdole, ta kobieta mnie wykończy... Postanowiłem wdrapać się na największy w okolicy budynek. Może tam coś będzie. Podczas drogi na górę myślałem o moim dotychczasowym życiu... Jestem. Jeżeli to był nadajnik to wygląda on jak zwykły talerz satelitarny. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Moyi. Po pierwszym sygnale odebrała.
- Znalazłem. Zdaję się, że to przenośny napęd audio podłączony do anteny satelitarnej.
- Sprawdź, czy możesz podsłuchać go telefonem.
Przyłożyłem telefon do anteny. Słychać było kilka głosów na raz.
- To chyba same zakłócenia.
- To zaszyfrowana wiadomość, ale nie mogę jej złamać. Sprawdź, czy w pobliżu nie ma jeszcze jednego nadajnika.
Schowałem telefon do kieszeni i biegiem ruszyłem szukać nadajnika. Mimo, że był w pobliżu chciałem mieć to już z głowy. Gdy wchodziłem po drabinie na kolejny dach, ktoś zaczął we mnie strzelać. To jeden z Żniwiarzy. Szybko unicestwiłem go piorunem i ruszyłem dalej. Dzisiaj było spokojnie. To chyba tylko cisza przed burzą. Jak byłem już na miejscu zaczęli do mnie strzelać jakieś ludzie. Musiałem bronić nadajnik. Chyba komuś bardzo zależy na tym żeby nikt się nie dowiedział o przekazie tej wiadomości... Odbierałem atak ale siła którą ja im dawałem była dwa razy silniejsza. Czym prędzej zadzwoniłem do Moyi i przyłożyłem telefon do talerza.
- Słyszysz? To samo co wcześniej.
- Przepuszczam te sygnały przez program deszyfrujący. Prawie złamałam ten szyfr, ale potrzebna mi jeszcze jedna próbka. Może znajdziesz więcej tych plików.
Wkurwiony chodziłem przez linie elektryczne. Byłem jakiś kilometr nad autostradą. Zajebiście. Z dołu jeszcze ludzie do mnie strzelali. A na dachu wieżowca czekali na mnie Żniwiarze. Nosz kurwa. Wziąłem głęboki oddech. Jak to mówią Y.O.L.O kurwa. Zacząłem piec po linie strzelając piorunami prądu w Żniwiarzy. Nie wiem jak mogłem utrzymać równowagę w takim stresie. Ej, ale jak Żniwiarze pojawili się na dachu?! Boże... oni mnie już chyba bardziej nie zaskoczą. Pierdolone czerwone kapturki. Nie mogli się inaczej ubrać? W ogóle o czym ja myślę?! Zostało tylko dwóch. Zabiłem ich obu jednym piorunem i zacząłem szukać trzeciego nadajnika. Gdy znalazłem antenę zrobiłem to co poprzednio. Czekałem aż Moya się odezwie. Jednak na próżno.
- To ostatni.
- Daj mi chwilę... dobra, powinno wystarczyć. Wrzucam algorytm deszyfrujący na twój telefon. Powinien umożliwić ci wysłuchanie komunikatów.
Chwilę potem dostałem wiadomość. Od razu ją otworzyłem i zacząłem słuchać.
- Nie udało mi się powstrzymać Kesslera od zdetonowania Kuli Promieni. Cholerstwo wysadziło pięć, sześć przecznic, zabijając Bóg wie ile ludzi. Znalazłem Kulę Promieni w leju, obok jakiegoś dzieciaka. Nie wiem, czy był martwy. Nie miałem czasu tego sprawdzić. Spróbuję gdzieś się ukryć. Jeśli ktoś to słyszy, proszę o natychmiastową ewakuację. Musicie mnie stąd wydostać zanim znajdzie mnie Kessler.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytałem.
- Nie mogę w to uwierzyć, to John. Chyba wykorzystuje skrzynki kontaktowe do porozumiewania się z opiekunami.
- Powiedz to po ludzku.
- To znaczy, że jest ich więcej w całym mieście. Musisz znaleźć jak najwięcej z nich; może dowiemy się, gdzie zabrał Kulę Promieni.
- Znajdę Johna i Kulę Promieni i będę wolny, tak?
- Wiem jaką mamy umowę, Harry.
- Tylko się upewniam.
Zeskoczyłem z dachu wieżowca i biegłem gdzie mnie nogi poniosły. I co ja mam teraz robić? Biegłem ulicą i co jakiś czas zbaczałem z drogi. Chciałem trochę odpocząć od tego całego gangu oraz ludzi i wszedłem na dach. Miałem tam niespodziankę w postaci czerwonego kapturka. Zabiłem go nawet nie mrugając okiem. Nie zdążyłem dobrze usiąść na kominie kiedy zadzwonił do mnie telefon. To znowu Moya. Czy ja nie mogę mieć choć chwili spokoju? Już nie pamiętam kiedy się wyspałem. Z ogromną niechęcią odebrałem.
- Harry, właśnie skontaktował się ze mną sanitariusz znajdujący się niedaleko ciebie. Żniwiarze zajęli klinikę. Potrzebuje twojej pomocy.
Ta kurwa i co jeszcze?
- Nie rozwiążę wszystkich problemów świata, Moya.
- Może nie, ale jeśli mu pomożesz, może ci się odwdzięczy.
Westchnąłem i znowu zeskoczyłem z dachu. Nie chciało mi się go szukać dlatego intensywnie pomyślałem o tym człowieku. Zamknąłem oczy z bólu. Po chwili, gdy już mi trochę przeszło, otworzyłem oczy i znalazłem się za jakimś budynkiem. Poszedłem w stronę ulicy i ujrzałem mężczyznę w średnim wieku. Sanitariusz ubrany w czerwony kombinezon gorączkowo się rozglądał. Był roztrzęsiony. Pobiegłem do niego a on od razu zaczął mówić.
- Żniwiarze wciąż napadają na moją klinikę. Możesz się tym zająć?
Czarnoskóry sanitariusz błagał mnie wzrokiem. Skinąłem tylko głową, ominąłem go i już spotkałem się z gangiem. Waląc piorunami jak szalony, myślałem o ludziach, którzy cierpią. Kiedy klinika zostanie otwarta, będą większe szanse na to, że więcej ludzi przeżyje. Kiedy zabiłem wszystkich przejąłem teren. Ten kawałek od kliniki i wybrzeże były moje. Oni nie mają już tu prawa wstępu. Znowu telefon. Odebrałem nie patrząc na wyświetlacz wiedzą że to agentka.
- Sa tu inni potrzebujący pomocy. Pilnuj ich.
Rozłączyłem się. Co ja jestem? Jakiś bodyguard?! Postanowiłem, że poszukam jeszcze nadajników. I tak nie mam co robić a ten cały Kessler mnie zaintrygował. Zadzwoniłem do Moyi by dowiedzieć się więcej. Od razu pośpieszyła z wyjaśnieniem.
- Podobno są tam ludzie, którzy mogą nam pomóc, ale nie mogę ich namierzyć. Jeśli uruchomisz przekaźniki satelitarne, będę mogła ich namierzyć i zaznaczyć ich pozycję na twoim GPS-ie.
Wspinając się na budynek ludzie znów zaczęli do mnie strzelać. Czym prędzej wskoczyłem na dach i ku mojemu szczęściu był tam nadajnik. Ale inny. Miał w sobie pioruny prądu.
- Chyba jest rozwalony.
- Wyssij z niego prąd, to go wyłączy. Gdy to zrobisz musisz zająć się innymi i ponownie wszystkie zsynchronizować.
Wyczerpałem moc z talerza i pobiegłem dalej. Miałem bardzo mało czasu, bo zaledwie kilka sekund na odzyskanie danych a na mojej drodze spotkałem kapturka. Z każdym kolejnym odbiorem było coraz ciężej. Przy ostatniej poczułem już ulgę. Kolejny teren jest mój. Ludzie będą tu bezpieczni. A już niedługo całe Empire City...
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie!
Rozdział miał być o wiele wcześniej ale nie był.
Bardzo was za to przepraszam.
Myślałam nad tym, żeby zrobić zakładkę 'Bohaterowie', ale decyzja należy do was. Jeśli chcecie taką zakładkę to napiszcie.
Myślałam nad tym, żeby zrobić zakładkę 'Bohaterowie', ale decyzja należy do was. Jeśli chcecie taką zakładkę to napiszcie.
Mam nadzieję, że ten rozdział wam się podoba.
Do następnego!