poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 2 - Ucieczka.



Biegłem między budynkami Empire City. Szybko robi się ciemno, a droga przede mną była jeszcze długa. Niby oddałem tym ludziom jedzenie i byłem strażnikiem, ale oni mnie nienawidzili. Bolało mnie to. To nie była moja wina, że dostałem tą cholerną paczkę. Adrenalina pulsowała mi w żyłach. Czułem jak prąd przechodzi przez zakamarki mojego ciała. Myślałem intensywnie o Zeke'u i moście. Nagle poczułem silną moc, jakby ktoś kopnął mnie z całej siły w plecy. Upadłem na ziemię. Powoli podniosłem głowę. To... to nie możliwe... Znalazłem się przed postem. Drogę, którą miałem do przebycia wcześniej miała grubo ponad 8 kilometrów. Wstałem i otrzepałem już i tak brudne spodnie. Powolnym krokiem kierowałem się chodnikiem, wzrokiem szukając Zeke'a. Jednak to on znalazł mnie. Podbiegł do mnie i mi się przyjrzał. 
- Szybki jesteś. 
- Nie gadajmy o tym teraz . Lepiej mów co wymyśliłeś. 
- Most Stampton to najszybsza droga z miasta. Oczywiście, jeśli uda ci się ominąć tych drabów z pałkami. 
- Tak czy siak wynosimy się stąd. Za mną. 
Skierowałem głowę na most i wymieniliśmy z Zeke'm porozumiewawcze spojrzenia. Zacząłem biec w kierunku mostu, który był ogrodzony autami i pilnowany przez policjantów. Jeden z nich do nas przemówił. 
- Znajdujecie się na terenie zastrzeżonym. Może zostać użyta wobec was śmiercionośna siła. Wracajcie do domów. Zostaniecie poinformowani, gdy skończy się kwarantanna. 
Bez wahania ruszyłem na przód. Stanąłem obok grupy ludzi którzy protestowali przeciwko nim. 
Jeśli chcemy się stąd wydostać, musimy ominąć tych gliniarzy. Na pewno wywołam zamieszki, jeśli usmażę paru strażników strzelając do nich z tłumu. Dzięki temu Zeke i ja będziemy bezpieczni... Oczywiście wielu ludzi dostanie przez to niezły wycisk... Postanowiłem, że nie będę zabijać ludzi. Niewinnych ludzi. Ominąłem grupę i stanąłem twarzą w twarz z gliną. Wpatrywaliśmy się w siebie przez moment. Wyciągnąłem ku niemu jarzącą się dłoń. Inni jak gdyby nie widzieli, że tam stoję. Cały czas przyglądałem się mężczyźnie i uderzyłem go z pięści w twarz. Wtedy jak na zawołanie reszta glin rzuciła się na mnie. Waliłem w nich piorunami, a po chwili mogłem zobaczyć ich, zwijających się z bólu lub martwych. Tłum ludzi zdążył już uciec. Rozejrzałem się. Nie było już nikogo oprócz mnie, Zeke'a i kilkoro przechodniów. Podszedłem do bramy. Po lewej stronie był generator z czerwonym guzikiem. Naładowałem go energią a blacha poszła w górę. Wraz z przyjacielem pobiegliśmy dalej.
- Udław się ołowiem! 
W pierwszej chwili nie wiedziałem o co chodzi Zeke'owi ale gdy podniosłem wyżej głowę, zobaczyłem masę policjantów! Zeke strzelał do glin tym swoim pistolecikiem. Popatrzyłem na niego z politowaniem i zacząłem z nimi walczyć. Gdy zabiłem już paru typków podbiegłem do kontenera, który jak inne zagradzali drogę ucieczki. Skoczyłem i złapałem się za brzeg metalowego pudła. Uniosłem odrobinę nogi i rozejrzałem się. Jeszcze więcej glin! Puściłem się prawą ręką i zacząłem strzelać piorunami w drabów. Padali jak muchy. Dumny z siebie zeskoczyłem i begiem kierowałem się ku kolejnej bramie. Znów naładowałem energią generator i z resztą uciekających ludzi oraz z Zeke'm biegliśmy ku wolności. Ręką dałem im znak by się zatrzymali. Znowu wskoczyłem na kontener gdy usłyszałem głos Zeka.
- Hej stary, opuść się z tego kontenera i strzelaj do nich. Będziesz trudniejszym celem. 
Nie posłuchałem go i wzrokiem wyszukałem tak dobrze mi znanych osób. Puściłem lewą rękę i strzelałem do funkcjonariuszy. Widziałem jak niektóre osoby chciały mi pomóc.. Ale nie kończyło się to dla nich za dobrze. Znów dobiegł nas głos z megafonu.
- Ten teren jest objęty ścisłą kwarantanną. Wobec wszystkich intruzów będzie stosowana śmiercionośna siła! To ostatnie ostrzeżenie. 
Tego nie wytrzymałem. Wpadłem w jakiś trans. Zabijałem każdego kto stanął mi na drodze. Co prawda strzelali do mnie a rany które mi wyrządzali były śmiertelne ale dzięki mocy bardzo szybko się regenerowałem. Zabijałem, zabijałem i zabijałem. Znów usłyszałem ten wkurwiający głos. 
-  - Ten teren jest objęty ścisłą kwarantanną. Wobec wszystkich intruzów będzie stosowana śmiercionośna siła! To ostatnie ostrzeżenie. 
" Powtarzasz się kurwo" pomyślałem sobie. Męczyłem się już walką. Moje oczy znowu zobaczyły bramę i po raz trzeci naładowałem energią generator. Nagle zobaczyłem zdyszanego Zeka. 
- Hej stary, idź do stanowiska kwarantanny! W ten sposób można się stąd wydostać! 
Brama rozsunęła się i ludzie zaczęli biec. Ja tylko postawiłem na ziemi parę kroków...


***

Za bramą była ściana drutu kolczastego i karabinów maszynowych. Zeke wyrwał do przodu - rozbił bramę jednostki dekontaminacyjnej, potem pognał do portu. Federalni zaczęli do wszystkich strzelać, a ja ruszyłem... nie sądziłem, że mogę być tak szybki. Zawołano mnie po imieniu. Agentka FBI, Moya, widziała mnie na filmie z epicentrum i zjawiła się tu, żeby czekać, domyślając się, że spróbuję uciec. Powiedziała, że przed wybuchem jej mąż, John miał przeniknąć do Synów Pierworodnych, tajemniczej grupy pracującym nad projektem " Kula Promieni". Urządzenie to miało wysysać energię neuro-elektryczną z grupy ludzi i przekazywać ja na jednej osobie. W noc wybuchu straciła kontakt z Johnem - chodź miała tyle powiązań, Moya, zaczęła tracić nadzieję. Ale znalazła mnie, uwierzyła, że może mi zaufać i złożyła mi propozycję... Wrócę do miasta, znajdę Johna i Kulę Promieni, a ona wydostanie mnie poza teren kwarantanny i oczyści moje imię. Ta Kula Promieni to jakaś bzdura, ale może nie powinienem niczego wykluczać, skoro jestem człowiekiem gniazdkiem. 

***

Byłem pod mostem. Zadzwonił mój telefon. Nie znałem numeru ale odebrałem.
- Z powodu zamieszek to jest jedyna droga do miasta. Biorąc pod uwagę nasz nowy "układ", pozwoliłam sobie sklonować częstotliwość twojego telefonu. Namierzyłam twój nadajnik GPS i słyszę wszystko co mówisz.
- Bombowo. - Odpowiedziałem Moyi i rozłączyłem się. 
Popatrzyłem przed siebie i pokręciłem głową. Zacząłem skakać na rury by jakoś znów się dostać do miasta. Ciekawe co na to wszystko powie Zeke. Ale gdyby nie Moya pewnie siedziałbym w więziennej celi FBI...  W połowie drogi, która nie ukrywam jest ciężka, zobaczyłem Żniwiarzy. Westchnąłem tylko zmęczony i zacząłem z całej siły walić w nich piorunami. Gdy z nimi skończyłem znów przystąpiłem do swojej poprzedniej czynności. Gdy tak skakałem myślałem o Trish. Ciekawe co z nią... Moje przemyślenia przerwał telefon. To znowu Moya.
- Harry, spadło ciśnienie wody w głównym przewodzie pod mostem. Co się tam dzieje? 
- Żniwiarze rozwalili jakieś rury. 
- Ciekawe... Może czegoś się dowiem. Ty martw się o powrót do miasta. 
Bez odpowiedzi rozłączyłem się. Znów przeskakiwałem z rury na rurę, tak jak z płatka na płatek... Po drodze spotykałem Żniwiarzy których szybko unicestwiłem. Boże jak ta kobieta mnie wkurwia. Moya znowu zawraca mi dupę. 
- Nie zapomnij, kto trzyma cię na smyczy Harry. Znajdź Johna i Kulę Promieni, a wydostanę cię stamtąd bez zbędnych pytań. Ale jeśli mnie wykiwasz albo zrobisz coś głupiego, wrzucę cię do tak głębokiej dziury, że nie będziesz wiedzieć gdzie jest góra. Rozumiemy się? 
- Tak, rozumiemy się. 
Czy ta kurwa mi grozi?! Jeszcze zobaczymy. Nim się spostrzegłem byłem już na pewnym gruncie. I zobaczyłem nikogo innego jak Zeke! Podbiegł do mnie i zziajany zaczął mówić. 
- Harry? Dobrze cię widzieć, stary. 
- Nieźle się spisałeś przy bramie, Niszczycielu. 
- Cholera, bez problemu przeżyłem upadek. Ale powrót na brzeg, cóż powiedzmy, że nie jestem Michaelem Phelpsem. 
- Mało powiedziane. - założyłem ręce. 
- Hej, wyluzuj, Piorunochronku. Jak ci się udało przeżyć? Kule świstały dookoła, myślałem, że już po tobie. 
- Chodźmy do domu. Opowiem ci po drodze. 

       " Każdy człowiek może poradzić 
  sobie z przeciwnościami losu. Żeby 
     sprawdzić czyjś charakter, trzeba 
                                 dać mu władzę." - Abraham Lincoln 


- ... i czerpie energię neuroelektryczną. 
- Wiedziałem! Wszystko co mówiłem jest prawdą. Rząd współpracuje z tajną organizacją, Kula Promieni... cholera, to wszystko ma sens. 
- Spokojnie, zrobisz sobie krzywdę. 
- Kula Promieni daje moc każdemu, kto ją kontroluje. Musisz ją tu przynieść. 
- Jasne, przyda mi się partner. 
- Ach, do diabła z tym. Zeke Jedediah Dunbar jest panem własnego losu. 
- Masz na drugie Jedediah? 
- Tak, po dziadku. Był silny jak na kogoś jego wzrostu. Uch, nie wiem skąd się wzięło imię Zeke, ale na pewno...
- Musisz się zdrzemnąć i wykąpać. Mam coś do załatwienia. 
Odszedłem na inną część dachu, domu, meliny... nie wiem jak to nazwać. Zadzwonił mój telefon. Moya...
- Mam dla ciebie kilka tropów; współrzędne są w twoim telefonie. Zadzwoń, gdy będziesz na miejscu. 
Nie siląc się na pożegnanie zeskoczyłem z dachu prowizorycznego domu Zeke. Skakałem po budynkach aż nie znalazłem się na północnej stronie miasta. Gdy byłem już na miejscu zadzwoniłem do kobiety. 
- Dobra co teraz? 
- Odbieram dziwne zakłócenia z dachu. To niedaleko od ciebie. Muszę poznać ich źródło i cel. - Więc czego mam szukać?
- Nie jestem pewna, chyba jakiegoś nadajnika. Zadzwoń, gdy tam dotrzesz. 
Rozłączyłem się i zacząłem szukać tego "nadajnika". Jak on może wyglądać? Skąd mam wiedzieć czy to on? Ja pierdole, ta kobieta mnie wykończy... Postanowiłem wdrapać się na największy w okolicy budynek. Może tam coś będzie. Podczas drogi na górę myślałem o moim dotychczasowym życiu... Jestem. Jeżeli to był nadajnik to wygląda on jak zwykły talerz satelitarny. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do Moyi. Po pierwszym sygnale odebrała. 
- Znalazłem. Zdaję się, że to przenośny napęd audio podłączony do anteny satelitarnej. 
- Sprawdź, czy możesz podsłuchać go telefonem. 
Przyłożyłem telefon do anteny. Słychać było kilka głosów na raz. 
- To chyba same zakłócenia. 
- To zaszyfrowana wiadomość, ale nie mogę jej złamać. Sprawdź, czy w pobliżu nie ma jeszcze jednego nadajnika. 
Schowałem telefon do kieszeni i biegiem ruszyłem szukać nadajnika. Mimo, że był w pobliżu chciałem mieć to już z głowy. Gdy wchodziłem po drabinie na kolejny dach, ktoś zaczął we mnie strzelać. To jeden z Żniwiarzy. Szybko unicestwiłem go piorunem i ruszyłem dalej. Dzisiaj było spokojnie. To chyba tylko cisza przed burzą. Jak byłem już na miejscu zaczęli do mnie strzelać jakieś ludzie. Musiałem bronić nadajnik. Chyba komuś bardzo zależy na tym żeby nikt się nie dowiedział o przekazie tej wiadomości... Odbierałem atak ale siła którą ja im dawałem była dwa razy silniejsza. Czym prędzej zadzwoniłem do Moyi i przyłożyłem telefon do talerza. 
- Słyszysz? To samo co wcześniej. 
- Przepuszczam te sygnały przez program deszyfrujący. Prawie złamałam ten szyfr, ale potrzebna mi jeszcze jedna próbka. Może znajdziesz więcej tych plików. 
Wkurwiony chodziłem przez linie elektryczne. Byłem jakiś kilometr nad autostradą. Zajebiście. Z dołu jeszcze ludzie do mnie strzelali. A na dachu wieżowca czekali na mnie Żniwiarze. Nosz kurwa. Wziąłem głęboki oddech. Jak to mówią Y.O.L.O kurwa. Zacząłem piec po linie strzelając piorunami prądu w Żniwiarzy. Nie wiem jak mogłem utrzymać równowagę w takim stresie. Ej, ale jak Żniwiarze pojawili się na dachu?! Boże... oni mnie już chyba bardziej nie zaskoczą. Pierdolone czerwone kapturki. Nie mogli się inaczej ubrać? W ogóle o czym ja myślę?! Zostało tylko dwóch. Zabiłem ich obu jednym piorunem i zacząłem szukać trzeciego nadajnika. Gdy znalazłem antenę zrobiłem to co poprzednio. Czekałem aż Moya się odezwie. Jednak na próżno.
 - To ostatni. 
- Daj mi chwilę... dobra, powinno wystarczyć. Wrzucam algorytm deszyfrujący na twój telefon. Powinien umożliwić ci wysłuchanie komunikatów. 
Chwilę potem dostałem wiadomość. Od razu ją otworzyłem i zacząłem słuchać. 
- Nie udało mi się powstrzymać Kesslera od zdetonowania Kuli Promieni. Cholerstwo wysadziło pięć, sześć przecznic, zabijając Bóg wie ile ludzi. Znalazłem Kulę Promieni w leju, obok jakiegoś dzieciaka. Nie wiem, czy był martwy. Nie miałem czasu tego sprawdzić. Spróbuję gdzieś się ukryć. Jeśli ktoś to słyszy, proszę o natychmiastową ewakuację. Musicie mnie stąd wydostać zanim znajdzie mnie Kessler. 
- Rozumiesz coś z tego? - zapytałem. 
- Nie mogę w to uwierzyć, to John. Chyba wykorzystuje skrzynki kontaktowe do porozumiewania się z opiekunami. 
- Powiedz to po ludzku.
- To znaczy, że jest ich więcej w całym mieście. Musisz znaleźć jak najwięcej z nich; może dowiemy się, gdzie zabrał Kulę Promieni. 
- Znajdę Johna i Kulę Promieni i będę wolny, tak? 
- Wiem jaką mamy umowę, Harry. 
- Tylko się upewniam. 
Zeskoczyłem z dachu wieżowca i biegłem gdzie mnie nogi poniosły. I co ja mam teraz robić? Biegłem ulicą i co jakiś czas zbaczałem z drogi. Chciałem trochę odpocząć od tego całego gangu oraz ludzi i wszedłem na dach. Miałem tam niespodziankę w postaci czerwonego kapturka. Zabiłem go nawet nie mrugając okiem. Nie zdążyłem dobrze usiąść na kominie kiedy zadzwonił do mnie telefon. To znowu Moya. Czy ja nie mogę mieć choć chwili spokoju? Już nie pamiętam kiedy się wyspałem. Z ogromną niechęcią odebrałem. 
- Harry, właśnie skontaktował się ze mną sanitariusz znajdujący się niedaleko ciebie. Żniwiarze zajęli klinikę. Potrzebuje twojej pomocy. 
Ta kurwa i co jeszcze? 
- Nie rozwiążę wszystkich problemów świata, Moya. 
- Może nie, ale jeśli mu pomożesz, może ci się odwdzięczy. 
Westchnąłem i znowu zeskoczyłem z dachu. Nie chciało mi się go szukać dlatego intensywnie pomyślałem o tym człowieku. Zamknąłem oczy z bólu. Po chwili, gdy już mi trochę przeszło, otworzyłem oczy i znalazłem się za jakimś budynkiem. Poszedłem w stronę ulicy i ujrzałem mężczyznę w średnim wieku. Sanitariusz ubrany w czerwony kombinezon gorączkowo się rozglądał. Był roztrzęsiony. Pobiegłem do niego a on od razu zaczął mówić. 
- Żniwiarze wciąż napadają na moją klinikę. Możesz się tym zająć? 
Czarnoskóry sanitariusz błagał mnie wzrokiem. Skinąłem tylko głową, ominąłem go i już spotkałem się z gangiem. Waląc piorunami jak szalony, myślałem o ludziach, którzy cierpią. Kiedy klinika zostanie otwarta, będą większe szanse na to, że więcej ludzi przeżyje. Kiedy zabiłem wszystkich przejąłem teren. Ten kawałek od kliniki i wybrzeże były moje. Oni nie mają już tu prawa wstępu. Znowu telefon. Odebrałem nie patrząc na wyświetlacz wiedzą że to agentka.
- Sa tu inni potrzebujący pomocy. Pilnuj ich. 
Rozłączyłem się. Co ja jestem? Jakiś bodyguard?! Postanowiłem, że poszukam jeszcze nadajników. I tak nie mam co robić a ten cały Kessler mnie zaintrygował. Zadzwoniłem do Moyi by dowiedzieć się więcej. Od razu pośpieszyła z wyjaśnieniem. 
- Podobno są tam ludzie, którzy mogą nam pomóc, ale nie mogę ich namierzyć. Jeśli uruchomisz przekaźniki satelitarne, będę mogła ich namierzyć i zaznaczyć ich pozycję na twoim GPS-ie.
Wspinając się na budynek ludzie znów zaczęli do mnie strzelać. Czym prędzej wskoczyłem na dach i ku mojemu szczęściu był tam nadajnik. Ale inny. Miał w sobie pioruny prądu. 
- Chyba jest rozwalony. 
- Wyssij z niego prąd, to go wyłączy. Gdy to zrobisz musisz zająć się innymi i ponownie wszystkie zsynchronizować. 
Wyczerpałem moc z talerza i pobiegłem dalej. Miałem bardzo mało czasu, bo zaledwie kilka sekund na odzyskanie danych a na mojej drodze spotkałem kapturka. Z każdym kolejnym odbiorem było coraz ciężej. Przy ostatniej poczułem już ulgę. Kolejny teren jest mój. Ludzie będą tu bezpieczni. A już niedługo całe Empire City... 


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! 
Rozdział miał być o wiele wcześniej ale nie był.
 Bardzo was za to przepraszam. 
Myślałam nad tym, żeby zrobić zakładkę 'Bohaterowie', ale decyzja należy do was. Jeśli chcecie taką zakładkę to napiszcie. 
Mam nadzieję, że ten rozdział wam się podoba. 
Do następnego! 


niedziela, 3 sierpnia 2014

Zwiastun. 

Hej Kochani! Dzisiaj przychodzę  z zwiastunem. Kolejny rozdział pojawi się już nie długo! 
Bardzo dziękuję Meggiexx za jego wykonanie. 


https://www.youtube.com/watch?v=Z88dYzEipvc


Ps. Bardzo was przepraszam za opóźnienie. 

niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 1 - Kwarantanna w imperium.

Rozdział 1 - Kwarantanna w imperium. 


Nagle nad miastem zrobiło się całkiem ciemno. Cała elektryczność która nocą oświetlała Empire City  w jednej chwili zgasła. Za moment znów zrobiło się jasno i jakby z nieba zaczęły lecieć kule ognia. Odwróciłem się i spojrzałem na ogromną błękitną kulę. W środku niej jakby szalała burza w której błyskawice chciałyby przedostać się z ogromnego pola magnetycznego. Kula z wielką szybkością rosła zakrywając całą dzielnicę. Okrąg wybuchł a ja rozpocząłem nowe życie. 
- Aktywacja 6 minut temu. Puls 45. Oddech 10... Wszystko wygląda dobrze Harry.
Obudziłem się na środku jakiegoś kawałka asfaltu. Miałem straszne rany na ciele. Wybuch był na prawdę silny. Wokół mnie nie było praktycznie nic.
- Cholera, co się stało ? - wstałem ostatkiem sił  i otrzepałem ubrania. - O Boże... - rozejrzałem się dookoła. Wszystko było zniszczone. Słyszałem krzyki i płacz ludzi. Helikopter leciał nad miejscem wybuchu. 
- Tam jest ktoś żywy. Hej ! Pomachaj jeśli mnie słyszysz. Jeśli możesz chodzić wyjdź z stamtąd i i idź do mostu.- zacząłem się rozglądać by jakoś się stąd wydostać bez większych obrażeń. Wszędzie był ogień ! -  Hej ty w garażu ! Wyjdź stamtąd tam wszystko się wali! - To pewnie akurat nie było skierowane do mnie.
- Dalej Harry, ruszaj się, ruszaj.
 Postanowiłem pójść w lewo i jakoś zejść z kawałka jezdni. Zacząłem biec po jaśniejszych obszarach ziemi. Co trochę coś koło mnie wybuchało nie dając mi bezpiecznie wyjść z tej dziury. Przystanąłem na moment zmęczony ciągłym biegiem a przede mną runął odbiornik satelitarny! Znów zacząłem biec ile miałem sił w nogach. Zadzwonił telefon. To Zeke. 
- Harry jesteś tam brachu ? Dalej stary, odbierz!
- Zeke? Cholera, co się dzieje? Chyba był jakiś wybuch. 
- Jasne że to był wybuch ! W telewizji mówią, że terroryści wysadzają różne miejsca w mieście. Spotkajmy się na moście Fremont. Ściągniemy tam Trish i zadekujemy się gdzieś. 
- Do zobaczenia na miejscu. 
Przeskakiwałem z kamienia na kamień. Dostałem się do już opuszczonego parkingu. Po mojej lewej stronie był otwarty i na wpół zniszczony generator prądu. Przez niektóre kable przechodził prąd. Już miałem iść dalej kiedy zrobił się wielki huk i kopnął mnie prąd. Czułem ogromny ból, który krążył w moim ciele. Ze zgiętymi kolanami lekko pochyliłem się do przodu. Nie mogłem złapać pełnego oddechu. 
- Co do diabła ?
Przez moje dłonie przechodził prąd. Ale.. Ale jak ? Wyprostowałem się. 
- Powinienem być martwy.. - wyszeptałem. 
Zacząłem szukać wyjścia z piętrowego parkingu. Obok mnie zarwał się sufit i przez dziurę wypadło auto. Dobrze, że stałem obok ... 
- O rany .. 
Kolejny gruz i kolejne auta padały obok mnie a ja tylko dziękowałem Bogu, że stałem obok...
Gdy znalazłem chyba jedyną drogę ucieczki, ziemia się zatrzęsła i spowodowała zawalenie małego betonowego mostu. Rozglądając się za nowym wyjściem zobaczyłem rurę. Bez wahania wszedłem na nią i powolnym krokiem kierowałem się ku końcowi. W połowie drogi rury ubyło i musiałem przeskoczyć na drugą stronę. Gdy byłem już na stabilnej powierzchni znów zacząłem szukać wyjścia. W podłodze była szczelina przez którą wystawał kabel. Znów kopnął mnie prąd! 
- Co się ze mną dzieje? 
Zgiąłem się w pół. Przede mną wszystkie rzeczy które miały styczność z prądem zaczęły wariować! Łączyła ich wielka nić prądu, która po chwili wybuchła i spowodowała zapadnięciem się mojej kolejnej drogi ucieczki. Jednak gdy podszedłem bliżej zobaczyłem, że podłoga nie do końca się zapadła. Na szczęście... Skorzystałem z okazji i zszedłem na dół. W końcu zobaczyłem jezdnię i z ulgą zacząłem się kierować do centrum. Helikoptery wciąż latały i szukały po zakamarkach rannych ludzi...
- Jeżeli możesz chodzić, ewakuuj się do Neon przez most. Zachowaj spokój, służby ratownicze są już w drodze. - kolejny raz usłyszałem głos pilota sterującego helikopter. 
Po drodze mijałem radiowozy policyjne i karetki pogotowia. Wszystko było w opłakanym stanie. Z daleka zobaczyłem Zeka, który do mnie machał. 
- Harry! Tutaj, stary! Musimy iść!
Mijałem leżących ludzi na ziemi, gdy znów kopnął mnie prąd! 
- Boże, nie! Z nieba błyskawice energii padały obok mnie. - Nie! Nie! -  Błyskawice coraz mocniej i coraz częściej waliły w ziemię. Od ramion po koniuszki palców przechodziło przeze mnie coraz więcej prądu. 
- O nie, to terroryści! Uciekaj do mostu Harry! 
Zacząłem gorączkowo rozglądać się za Zekiem. 
- Dalej! Ruszaj się! 
Biegłem przed siebie. Nic praktycznie nie widziałem. Nie mogłem znaleźć swojego przyjaciela. 
- Rusz tyłek Harry! Most się wali! 
Spanikowałem. Nigdzie nie mogłem znaleźć kurwa Zeka! Przez ludzi przechodził prąd. Od razu umierali. A ja? Żyłem. Chociaż już nie powinienem. Doszedłem do końca mostu i padłem na kolana. 



*** 

Dzień 1:
- Tracąc przytomność, w jakiś sposób "słyszałem" głosy umierających. Tysiące ludzi zginęło przywalone budynkami lub spłonęło żywcem. Trish straciła siostrę, omal nie straciła mnie. Zeke ciągle był przy mnie, był pewien, że się obudzę... A na zewnątrz miasto waliło się w gruzy. 


Dzień 4: 
- Przyszła epidemia... Potem zamieszki, kradzieże, gwałty... Cywilizacja popełniła samobójstwo. Rząd federalny podjął gównianą próbę "powstrzymania zagrożenia biologicznego" i odciął wszystkie drogi do miasta. Więc utknęliśmy w tej klatce z psycholami. Na ulicach na ma glin, zginęli albo boją się gangów kontrolujących miasto. Na zewnątrz było źle, ale wewnątrz, we mnie.. coś... coś się zaczynało. Najpierw byłem przerażony, nie miałem z kim porozmawiać, żadni eksperci nie mogli udzielić mi rady, ale powoli uczę się nad tym panować... Mam nadzieję, że nie jest za późno. 



***

Empire City. 14 dzień kwarantanny. 

- Miałeś oglądać telewizje. - Powiedziałem do Zeka leżącego na wersalce. Niezła melina... Na dachu... 
- Akumulatory znowu zdechły. Możesz się tym zająć? 
- Jasne. Cieszę się, że się na coś przydam. 
- Musisz naładować wszystkie, telewizor żre mnóstwo energii. 
Spojrzałem na swoją zaciśniętą dłoń. Prąd delikatnie pieścił moją skórę. Po przebudzeniu zrozumiałem, że mam władzę nad prądem. Skierowałem dłoń na jeden z akumulatorów i siłą umysłu skierowałem na niego moc. 
- I o to chodzi! - pochwalił mnie Zeke. 
Zrobiłem to samo i innymi akumulatorami. Mogę razić piorunami! Nieźle. 
- Dawaj, koleś. Przegapimy wszystkie dobre programy.
"Nie przegapimy. Mamy mnóstwo  czasu. Z resztą i tak jest epidemia, na co ty liczysz."- pomyślałem. 
- Dobra robota, ogłupiacz działa! 
- Dziwne. Czuję, jakbym miał więcej mocy. 
- Serio? Spróbuj usmażyć tamte kukły.Wszędzie pęta się mnóstwo czubków, lepiej przekonajmy się jakim jesteś pakerem. 
Podszedłem do manekinów i znów skumulowałem energię do mojego nadgarstka. Wykonanie tego polecenia nie było żadną filozofią... 
- Super! Dawaj usmaż frajerów! 
Pff żadne wyzwanie. Spaliłem resztę kukieł i wróciłem do wersalki Zeka. Usłyszałem samolot i spojrzałem w górę. Samolot strasznie nisko leciał. Na pewno był uszkodzony. 
- Rany, widziałeś to? Ale nisko leciał, myślałem, że się tu rozwali! 
Szczerze? Ja też tak myślałem. Odprowadziłem wzrokiem ledwie zipiący samolot. 
- Hej, to ten telewizyjny naśladowca. Uwielbiam go! 
- "Właśnie dostałem informacje, że ludzie zrzuciły paczki z pomocą na Archer Square. Kłamcy z korporacyjnych mediów wmawiają nam, że wszyscy z tego skorzystamy i więcej pomocy w drodze. Łatwo im mówić! To nie oni żyją w piekle! Prawda jest taka, że nas porzucono i nikt nie przyjdzie nam z pomocą. Idźcie na Archer Square i zabierzcie żywność zanim zjawią się żniwiarze. Głos przetrwania. Bez odbioru." 
- Mówiłem, zrzucą żarcie. 
- Chyba cie pogięło, stary. Myślisz, że te gryzipiórki się nami przejmują? Tylko grają pod publiczkę. 
- Ale i tak masz zamiar obżerać się jak świnia, prawda? - Zake skamieniał 
- Haha jasne. Zeke musi jeść! 
- Idź schodami. Ja skorzystam z windy ekspresowej. 
- Ty to się umiesz zabawić, stary. 
Podszedłem do krańca dachu i skoczyłem.  Stanąłem na równe nogi i otrzepałem się. 
- I o to chodzi. - powiedziałem dumny. 
- Uuu, to był niezły skok, stary. Szkoda, że ja tak nie potrafię. Bieganie po schodach jest do dupy. Zanim pójdziemy na Archer, muszę wziąć nowy rewolwer. 
Przewróciłem oczami.
- Zaczyna się.
Pobiegłem za Zekiem, w tylko jemu znanym kierunku. 
- No, to było niekiepskie. Gdy tylko go dotknąłeś, prąd z twoich rąk zapalił proch i BUUUM! Ale miałeś wtedy minę. 
- Cholerstwo omal nie urwało mi ręki. - wyżaliłem się. 
- Dlatego nie dotkniesz nowego. Dałem za niego akumulatory domowej roboty. 
- Te które wybuchają, gdy się ich używa? 
- Kurde, ten gość o tym nie wie. Chodź, powiedział mi, że zostawił giwerę na parkingu, parę przecznic stąd. Hej Hazz, wiesz czego mi brakuje? Pizzy. Marzy mi się wielki kawałek ociekający tłuszczem i z mnóstwem pepperoni. I wypłaty. Fajnie było mieć gruby plik banknotów w kieszeni. 
- Mnie wystarczyłaby gorąca woda. 
- Pamiętasz jak wracaliśmy od Duffy'ego i musiałem się odlać? A ten glina darł się, żebym podniósł ręce do góry? - Cały czas biegliśmy ale nie mogłem się powstrzymać od śmiechu. 
- Naszczałeś na niego. 
- Kazał mi podnieść ręce! Był tak zaskoczony, że udało nam się zwiać. Niezłe jaja! Haha. 
- Taak, jaja były, gdy wpadliśmy na ścianę gliniarzy. 
- No, mówiłem, że niezłe jaja! Szkoda, że już nigdy coś takiego nam się nie zdarzy. 
Skręciliśmy w prawo. Od razu za zakrętem były schody. Sytuacja w mieście wcale się nie poprawiła. Wręcz przeciwnie. Było kurewsko gorzej. 
- Chyba, że jakiś geniusz wymyśli samochód, który nie wybucha, gdy do niego wsiadam...
Biegliśmy między wielkimi budynkami, przeskakiwaliśmy przez kontenery na śmieci i przechodziliśmy obok umierających ludzi. Nie mogłem na nich patrzeć. To za bardzo bolało. A gdyby to spotkało moją Trish? Chyba bym umarł razem z nią...  Myśli o mojej narzeczonej przerwał Zeke. Stanęliśmy między autami. 
- No nie mogę... Powiedział, że zostawi go pod samochodem, więc myślałem, że będzie tylko jeden. Nigdy go nie znajdziemy. 
- Odsuń się, mam pomysł. 
Zeke zgodnie z moją prośbą odsunął się na bok z miną jakby to mogło mu coś dać. Stanąłem obok pierwszego auta i całą swoją siłę skierowałem na niego. Prąd przychodził mi łatwo ale myślałem, że z autem nie dam sobie rady. A tu proszę jaka niespodzianka. Nie musiałem się przemęczać. Pistolet był pod pierwszym pojazdem. 
- Niekiepsko! Kurde, nie wiedziałem, że możesz zrobić coś takiego. 
Ucieszony jak dziecko Zeke podbiegł do rewolweru. 
- Ja też nie... to jakiś impuls... - nagle zrobiło mi się słabo, co nie uszło uwadze tego grubasa 
- Hej, stary, nie wyglądasz najlepiej. 
- Jestem wyczerpany... Zaczekaj chwilę...
Coś we mnie mówiło mi żebym podszedł do stojącego nie daleko akumulatora energii. Wyciągnąłem ręce przed siebie i pioruny z  odbiornika zaczęły krążyć w moim ciele. Od razu poczułem się lepiej. 
- Widziałeś to?
- Stary, jesteś chodzącym akumulatorem! Musisz się naładować po każdym odpaleniu mocy! 
- Czuję jak płynie przeze mnie prąd, zupełnie jakby mnie leczył. 
- Mocna rzecz. Chodźmy na Archer Square, zanim ktoś zwinie wszystkie browary. 
Przytaknąłem Zekowi i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zadzwonił mój telefon. To Trish. Bez wahania odebrałem.
- Harry, jesteś tam? 
- Hej, maleńka. 
- Słyszałeś, że rzucili żarcie? 
- Tak, idę tam z Zekiem. 
- Jak się czujesz? 
- Chyba dobrze. Wszędzie pełno mocy. Dawniej mogłem ledwie zapalić żarówkę, a teraz zeskakuje z budynków i palę złom na dachu Zekiego. 
- Skoczyłeś z budynku? Odebrało ci rozum?! 
- Spoko, nic mi nie jest. 
- Uważaj na siebie. Po tym, co stało się z Amy, nie zniosłabym...
- Wiem. 
- Do zobaczenia na Archer Square. Kocham cię.
- Ja ciebie też. 
Włożyłem telefon do kieszeni spodni i dogoniłem Zeke. Biegliśmy przez zrujnowaną ulicę. Przebiegliśmy przez kilka uliczek i naszym oczom ukazał się park z wielką wierzą na której była wielka skrzynia z jedzeniem i innymi niezbędnymi rzeczami do życia. 
- Rany, zaklinowało się. Przykro mi to mówić, ale tylko ty Harry możesz przeżyć taki upadek. Wejdź tam i zrzuć ten szajs. 
Zacząłem chodzić koło wierzy myśląc jak mógłbym tam wejść. Jedynym wejściem na górę był maszt na chorągwie. Podszedłem do jednego z nich i położyłem na nim ręce. Przesunąłem je trochę wyżej i położyłem prawą a potem lewą nogę. Kierowałem się ku górze. Dłonie mnie strasznie bolały. Byłem już niedaleko, odbiłem się od masztu i wylądowałem na pół piętrze budynku. Obok mnie była akurat rura. Wspinałem się po niej znów na górę. 
- Właź tam szybciej Harry! Żniwiarze będą tu lada chwila! 
Z dołu doszedł mnie głos Zeke. Nie był w dobrym humorze... Czym prędzej wdrapywałem się na górę. Dzięki mocy mojego prądu przeciąłem pręty przymocowane do metalowej skrzyni. Pudło runęło z hukiem na ziemię. Ludzie przepychali się by tylko wziąć coś dla siebie lub swojej rodziny. 
- Cholera, za późno. 


***

Wtedy po raz pierwszy... spotkałem Żniwiarzy. Przed wybuchem byli tylko bandą ćpunów handlujących prochami. Teraz rządzą dzielnicą Neonów, biorą co chcą. Dziś to się zmieni. 


***

Zeskoczyłem z wierzy i runąłem prosto na Żniwiarza. Z pierwszym poszło dość gładko. Rzuciłem się na drugiego, potem trzeciego, czwartego.. dwudziestego. Wyszedłem z tego bez szwanku. 
- Ci popaprańcy są brutalni. - Zake jakiś ty błyskotliwy... 
Pobiegłem za resztą tych pojebańców. 
- Idą następni! - Normalnie kurwa Kolumb, serio. Czasami Zeke strasznie mnie irytował. Jednak to mój przyjaciel i wszystko puszczałem mu płazem. Żniwiarze przybywali a mi coraz trudniej jest ich pokonać. W końcu zabiłem wszystkich.
- To był ostatni. Czas na wyżerkę! - A temu to tylko jedno w głowie... 
- Tu jest ful żarcia. Dla naszej trójki wystarczy na wiele tygodni.Może na dłużej. Założę się, że jeśli usmażę parę osób z tego tłumu reszta ucieknie. Żarcie będzie nasze, ale niektórzy z nich umrą z głodu... Nie pozwolę na to. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem moją ukochaną. 
- Hej Trish. 
- Cieszę się, że ściągnąłeś tą żywność. Ci biedni ludzie głodują. 
- Robię co mogę, ktoś musiał im pomóc. 
Nagle odezwał się Zeke. 
- Ci debili dali nam śliwki w puszkach. Kto chciałby jeść gówno... 
Spojrzałem w górę na wielki telebim. 
- Harry jesteś na dużym ekranie! - Zeke serio nie mógł się powstrzymać. Przecież widzę... 
Ruszyłem w kierunku telebimu. Mówili o mnie. Chcą mnie złapać... Myślą, że to ja spowodowałem ten cały syf tutaj... 



***

- Nazwano was kiedyś terrorystami? Z tego dnia pamiętam tylko, że szedłem do pracy, a potem uciekałem, by ratować życie... Ale to nagranie... Skąd miałem paczkę i dlaczego dostarczyłem bombę? I co najważniejsze, komu? Skutki widać wszędzie. Cokolwiek było między mną a Trish, przepadło. Nic nie powiedziała, nie okazała emocji - nic, po prostu odeszła. Potem ludzie zaczęli mnie rozpoznawać, robiło się nieciekawie, nawet Zeke krzywo na mnie patrzył, Szybko zaplanowaliśmy spotkanie na moście Stampton Bridge. Spróbujemy wydostać się z miasta. Mam nadzieję, że się zjawi bo w tej chwili mam nie wielu przyjaciół...


***

 Zostałem sam na środku parku obok wierzy na Archer Square. Ludzie mnie znienawidzili, Trish mnie zostawiła a Zeke nie ma do mnie już takiego zaufania. Rozejrzałem się. W pewnym momencie jakiś koleś zaczął do mnie rzucać kamieniami. Reszta ludzi obok zrobiła to samo. 
- Zostawcie mnie w spokoju! 
Zacząłem uciekać. No bo co miałem zrobić? Przecież ich nie zabiję... Zadzwonił mój telefon. To Zeke. 
- Słuchaj stary, jestem blisko mostu. Wszyscy cię tu nienawidzą, więc musimy szybko zwijać się z miasta. 
- Do zobaczenia na miejscu. I Zeke, dzięki, że mnie osłaniałeś. 
- Ha, nie ma sprawy, nie chce zrobić czegoś, co cie wkurzy. Nara. 
Zacząłem kierować się w stronę mostu. Jak my się stąd wydostaniemy? Nie mogłem iść ciągle ulicą bo ludzie albo rzucali we mnie kamieniami albo policja do mnie strzelała. Wszedłem na budynek kawiarni i stamtąd przeskakiwałem na sąsiednie budynki. Most był daleko. Myślę, że jeszcze zdążę tam dojść przed nocą...

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 Hej ! Witam Was wszystkich ! 
Dzisiaj daje wam pierwszy rozdział i myślę, że wam się spodobał. 
Kolejny rozdział myślę że pojawi się przed czwartkiem. 
W ogóle to przepraszam, że rozdział dodaje tak późno ale nie wiem czy jutro będę miała czas na wejście tutaj. 
Co myślicie o Harrym w tym opowiadaniu ? 
Teraz Hazz jest takim nie typowym bohaterem i myślę, że przypadnie wam do gustu :3 
Komentarze mile widziane XD 

Ja się z wami żegnam. Do następnego ! :*